Jak pisałam doktorat z dzieckiem przy piersi

Doktorat to spory kawałek mojego życia. Na studia doktoranckie na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach poszłam jako świeżo upieczona mężatka, ale jeszcze bezdzietna. Ukończyłam je z niespełna dwuletnim dzieckiem, które już za mną biegało i całkiem nieźle potrafiło się komunikować. Czas pomiędzy był naprawdę owocny. Gdybyście dziś zapytali mnie, czy podejmuję rękawice po raz drugi…. z przyjemnością (szykuje się praca nad habilitacją <śmiech>).

Pomysły powstawały w ciąży

To był najlepszy czas na teoretyzowanie. Także naukowe. Kiedy zaczynałam doktorat, miałam w głowie wstępny zarys pracy. Tak ogólnikowo chciałam badać język osób z afazją, a bardziej szczegółowo rozumienie przez nie metafor i metonimii (metafory i metonimie to specjalność mojego promotora, stąd wybór tej uczelni – od razu wiedziałam też, że to właśnie u profesora Kominka chcę pisać tę pracę). Ale mój profesor bardzo interesował się również autyzmem od strony komunikacji i języka (ma na swoim koncie kilka książek w tej tematyce, które bardzo gorąco polecam). Ze spotkania na spotkanie z afazji zrobił się autyzm, z metafor i metonimii – kompetencja komunikacyjna. I tak też ostatecznie pisałam na temat kompetencji komunikacyjnej osób z ASD w ujęciu pragmalingwistycznym (to tylko fachowo brzmi, tak „na polski” chodziło o badanie celowości porozumiewania się, rozumienia intencji, teorii umysłu itp.). Temat był dla mnie nieco nowy. O afazji sporo wiedziałam, o autyzmie niewiele. Zatem pierwszy rok to zbieranie literatury, czytanie, tworzenie szkieletu pracy. Pierwsze konferencje i publikacje – trzeba je zaliczać, bo dawały punkty, które są bardzo ważnym elementem pracy doktoranta i warunkiem otwarcia przewodu.

Taka była moja wizja

Ale cóż… trudno się godziło dwie prace (dziennikarza i logopedy) i jeszcze pracę naukową. Na całe szczęście zaszłam w ciążę. Niestety, trochę musiałam leżeć, ale w tym – niestety – była odrobina „na szczęście”, bo mogłam skupić się na pisaniu teorii. I to był komfort. Wtedy jeszcze mocno przeze mnie niedoceniony. Na koniec mojego dziewiątego miesiąca ciąży miałam zapisane trzy rozdziały i opracowaną metodologię badań. Pomyślałam wtedy… uff… będzie z górki. Snułam wielkie plany mamy-naukowca. Miałam wizję, jak mały śpi, a ja na Żeromskiego (główna ulica Radomia) w kawiarence przy kawce na deptaku opracowuję wyniki badań, jest słoneczko (rodziłam koniec kwietnia, więc wakacje moje). Przepraszam, trochę się zagalopowałam… nie wspomniałam o badaniach. Plany były takie, żeby w czerwcu już przebadać kilkanaścioro dzieci. Oczywiście w czasie, kiedy Kuba śpi, bo przecież niemowlaki głównie śpią i oczywiście pomiędzy karmieniami (a przecież karmi się co 2-3 godziny).

A taka okazała się rzeczywistość

Ale jak to bywa w życiu. Cały mój plan runął wraz z trzecim tygodniem życia Kuby, bo właśnie wtedy zaczęły się kolki. Nie było mowy o piciu kawki na Żeromce i pisaniu pracy. Na dobrą sprawę nie wychodziłam z Kubą sama dalej niż osiedlowe uliczki, bo bałam się, że zaraz zacznie płakać. Do tej pory śmieję się, że u Kuby nie było sygnałów ostrzegawczych, on od razu odpalał z grubej rury. Po trzecim miesiącu było łatwiej, bo zaczęłam go chustować. Ale wracając do doktoratu. Przez pierwsze miesiące życia mojego niemowlaka mogłam co najwyżej czytać i co nieco sobie opracować. Syn cały czas był przy piersi. Potrafił jeść co 10 minut i tak przez dwie godziny, po godzinie to samo. Nie zrozumcie mnie źle… nie przeszkadzało mi to. Ale wiecie, spacerki po parku, wycieczki do kawiarni odpadały. Czytałam, czytałam i jeszcze raz czytałam. Dużo mi to dało. Uzupełniałam rozdziały teoretyczne, udoskonalałam metodologię. Pomimo wszystko sporo w tym czasie zrobiłam, a kiedy Kuba usypiał popołudniami, zwykle wówczas na dłużej, starałam się usiąść do komputera.

Badania w terenie

Kiedy miał jakieś pół roku, nie było wcale łatwiej. W dzień ciężko spał, budził się co chwilkę, trzeba było go pobujać w wózku, żeby usnął dalej. Nie za bardzo chciał z kimś zostawać. Bardzo pomogli mi wtedy rodzice. Mąż do pracy, ja usypiałam Kubę ok. 10 i miałam dwie godziny na badanie dzieci w szkołach. Musiałam się wyrobić. Najintensywniejsze badania prowadziłam od stycznia do maja. Czyli Kuba miał już rok, gdy je zakończyłam. Cały czas był karmiony piersią, w nocy spał bardzo kiepsko. Budził się co dwie godziny, czasami co 15 mijak pisałam doktorat z dzieckiem przy piersinut, a bywały też takie noce, że nie spał przez dwie godziny. Późno też zasypiał. Także – kiedy piszę, że pisałam pracę z dzieckiem przy piersi – wcale nie metaforyzuję. Naprawdę tak było. Wykorzystywałam każdą chwilę, kiedy miałam wolne ręce do tego, żeby coś napisać. Nigdy przedtem nie wykorzystywałam bardziej efektywnie czasu. Nauczyło mnie to ogromnej dyscypliny, choć trudno było cokolwiek zaplanować. Najważniejsze jednak, chciałam czerpać ze swojej wiedzy, z tego co czytam, kogo badam, jak najwięcej. I chociaż czasem chodziłam na rzęsach (każdy kto ma rwane noce, wie, o czym mówię) to był to naprawdę fajny czas. Owszem, czasem się wkurzałam, ale naprawdę tylko czasem. Bo tak samo jak z wiedzy czerpałam, tak starałam się czerpać z macierzyństwa, bo Kuba też mnie mnóstwa rzeczy uczył – przydatnych także naukowo.Najtrudniejsze  okazały się wyjazdy na konferencje. Wiązało się to z odciąganiem pokarmu, zostawianiem Kuby na pół dnia. Zawsze się martwiłam, czy zje, czy uśnie, czy nie będzie płakał. Nie mam jednak co narzekać, miałam go z kim zostawić, a popołudniami przejmował go już mój mąż.

Nie, nie żałuję

Nie żałuję, że czas pisania pracy przypadł na moje wczesne macierzyństwo. Chyba właśnie tak miało być. Wbrew pozorom łatwiej było mi zorganizować się ze wszystkim. Należę do tych osób, które ciągle coś nowego muszą robić. Cieszyło mnie, że wciąż mogę podejmować kolejne wyzwania oprócz największego – bycia mamą. Lubię mieć swoje przestrzenie, w których się w jakiś sposób realizuję, choć wymaga to naprawdę sporo wysiłku, ale też wyrzeczeń. Nie mam jednak poczucia, że musiałam się jakoś bardzo poświęcić, nie mam też wyrzutów sumienia, że zrobiłam coś kosztem czegoś, bo tak nie było. Jestem szczęśliwa, że udało mi się –raz lepiej, raz gorzej – pogodzić pracę naukową i opiekę nad noworodkiem, a potem niemowlakiem.

Ale jeszcze jedno muszę zaznaczyć – nigdy nie stanęłam przed wyborem – praca naukowa czy dziecko. To nie jest kwestia wyboru. Intuicyjnie po prostu wiadomo, co jest najważniejsze, bez cienia wątpliwości.

Oczywiście nie dałabym rady ukończyć pracy, gdyby nie pomoc mojego Promotora oraz Kierowniczki studiów, którzy upominali mnie o różnych terminach, ułatwiali mi, jak tylko mogli, bym jak najwięcej mogła zrobić na odległość. Praca naukowa to nie tylko praca z książkami i prowadzenie badań. Na dziennych studiach doktoranckim, na których ja byłam, odbywały się dwa razy w tygodniu zajęcia, trzeba było odbyć  praktyki i zaliczyć egzaminy.  Wszystko to wymagało dobrej organizacji i systematyczności.

Podobne wpisy


4 thoughts on “Jak pisałam doktorat z dzieckiem przy piersi”

  • Ogromny szacun dla Ciebie. Nie wyobrażam sobie siebie po zarwanej nocce, z dzieckiem przy piersi jeszcze wytezac mózg i czytać albo pisać na tematy naukowe. Nie wiem jak wielkie poczucie misji i jaką obowiązkowość musiałabym mieć w sobie. Tobie nie brakowało ani jednego ani drugiego 🙂

  • Ja już od dawna żyję w przekonaniu, że jak wejdę w jedną z tych ścieżek to tak się poświecę, że druga sfera na tym ucierpi… Nie wiem, chyba masz jakąś supermoc 🙂 Wydaje mi się, że to jest nie do pogodzenia, jak chce się jedno i drugie robić bardzo dobrze. Ja mam obawy,.,Pozdrawiam!

    • Nie da się wszystkiego robić perfekcyjnie i chyba to trzeba sobie uświadomić. A to jest najtrudniejsze, ja nadal nad tym pracuję. Jeśli jednak uświadomisz sobie, że łazienkę możesz sprzątnąć rano, a ten czas wykorzystać na napisanie paru zdań, to będziesz bliżej sukcesu. Mój mąż mi powtarza często, jak nie masz weny, odpuść, może jutro będzie lepiej. Nauczyłam się czasem odpuścić. Nic na siłę. Pozdrawiam serdecznie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Close